2015/12/22

#14 Smutno mi Boże


I am dreaming of a white Christmas

A tu nie ma śniegu.
To że go nie ma zawsze mnie smuci wielce, bo kocham kołderki miłością dozgonną, a czymżeby innym jest puchowa warstwa śniegu, jak nie ogromą kołderką dla Ziemi?
Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią śniegu. Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią truskawek. A nawet tacy, co nie lubią kotów! I zwierząt ogólnie (ja nie wiem). Ale zimno jest i będzie, bo halo, mamy grudzień (?), ślisko i tak jest, bo ciągle pada deszcz, przynajmniej po mojej stronie wszechświata, a szaro jest właśnie jak nie ma tych okruchów chmur poukładanych w zaspy, więc naprawdę nie wiem jak można nie lubić śniegu. I pierogów, i ciszy, i lampeczek, i kotów.

Atmosfera świąteczna ulotniła się ze mnie jak powietrze ze sparchaciałego balonika. Dlatego bycie dzieckiem jest o niebo lepsze od bycia dorosłym. Kiedyś cały grudzień nosiłam jak słodki cieżar w swoim sercu, był on na moich ustach wraz z kolędą, na moich palcach wraz z pierogami, łańcuchami świątecznymi i listą marzeń do Mikołaja (nawet jak przestałam się już łudzić). Cały grudzień z nabożną czcią wyczekiwałam, aż zaczniemy omawiać zwyczaje świąteczne w krajach anglojęzycznych, nauczymy się Stille Nacht i nazw potraw po niemiecku, na matematyce zsumujemy ilość bombek, a na przerwach będziemy z cichą estymą podziwiać choinkę na korytarzu i bawełniany śnieg na gazetce szkolnej.

Kiedyś nadszedł czas ulatniania. Zorientowałam się, że nadchodzi.
Jak z koszmarów, treść moich płuc zaczęła powoli zionąć jak dusza w otchłań dementorskiej rzeczywistości. Wstrzymałam oddech różowiąc policzki, błyski w oku krzyczały rozpaczą, ale w końcu trzeba ten wdech wypuścić, inaczej się udusisz (tu tu ru tu tu ru).
No i odeszło.
I z każdym następnym rokiem bladło, bladło, bladło…

Kocham grudzień. Cały. I próbuję sobie radzić. Jak każdy dorosły w sumie.
Nie zdążyłam upiec pierniczków (nie mogłam znaleźć foremek świątecznych w żadnym sklepie, jakby na złość wszystko wykupili), od 3 lat marzę o domku z piernika, też nie zrobiłam. No to chociaż zrobię sobie zjadliwe przez mój nietolerancyjny organizm PIEROGI.
Pierogi są tłustą esencją życia.
Znalazłam mega przepis, mam wszystkie składniki, miodzio.
Dzwoni dziś M. i mówi, że jednak dzisiaj uda nam się złapać transport do Domu (nie jest tak łatwo wyprawić się autobusem, kiedy prezentów jest tak dużo, że nie utrzymasz w łapkach). Więc i cieszę się i smucę. Nie zrobię pierogów.


Ale wciąż są koty. W Domu M. jeden, w moim milion tysięcy. Więc sobie je przyłożę wszystkie do serca (one lubią tak u mnie spać) i wezmę w płuca zapach świerkowych gałązek. Zapachu prawdziwej choinki nikt mi nie zabierze. I tych lampeczek choinkowych. I mam fajną rodzinę. I ich też przytulę. I będzie fajnie. I będzie dobrze. I sobie pomyślę o tym co ważne, o tym Kto ważny.

Trzymam więc kciuki za Wasze dziecięce westchnienia i nawet jeśli nie lubicie świąt, bo tęsknicie za tymi, których nie ma, albo jest to dla Was czas kiedy rodzina się kłóci najbardziej albo macie wrażenie, że wszystko jest farsą, bo w relacjach nie jest za dobrze… Weźcie wdech. Wdech piernika, pieroga, choinki, utulcie policzkiem polarowy koc, przytulcie swoje zwierzaki, załóżcie milutki sweter i kapcie. Na serio. Weźcie z życia to co dobre. Książkę. Film. Róże w wazonie. Nie jesteście sami w swoich smuteczkach i zadumkach. Bądźcie dobzi dla siebie, bądźcie dobzi dla innych :)

2015/12/14

#13 To będzie potencjalnie najdłuższy wpis na tym blogu: Grudzień. Bardzo lubię grudzień.

Minął prawie miesiąc, a my wciąż żyjemy.
M. przeszedł ten trudny level, ja skończyłam swój, zdążyłam już zagrać w inną część i ją skończyć, a nawet zagrać w dwie inne części, a M. kupić kilka gier na Steamie, co owocuje dalszymi mężnymi bojami. Głównie o przetrwanie, ale również, jakżeby inaczej, z zombiakami. Ja wciąż namiętnie słucham Horyzontów, niemniej jednak poszukuję również innych, bo podróże bez słuchawek są jak wiadomo mnie epickie. Legendarne. A moje nogi nie stąpają już tak sprężyście jak przy pierwszych 73 odtworzeniach piosenki o zwycięskim boju z samym sobą, czy o przyjaciołach, którzy dziubają nas w klatkę piersiową. No chyba, że idę po schodach, a schodów mam trochę, wtedy staram się ograniczać chęć siarczystego performance'u, bo może sąsiedzi też od czasu do czasu tak jak ja, patrzą z nudów (albo ze strachu przed niezidentyfikowanymi hałasami) przez Judasza. A przecież nie chcielibyśmy być odbierani przez innych jak osoby niespełna rozumu. Które robią pogo na klatce schodowej. Czy coś.


Jesień wyswobodziła mnie z okowów depresyjnej chęci przyjęcia postaci fizycznej kołdry i zostania ludzkim naleśnikiem, ale również niestety pora opadających liści wypłukała mnie z wszelkiej maści zaskórniaków. A prezenty skompletowałam zaledwie w 60%. Jak ja się z tym czuję?

Nadszedł dzień 2.

Akceptacja stanu rzeczy przyszła dość szybko (że nie mam już środków do życia do końca miesiąca tak nawiasem). Dość szybko również zaczęłam wymyślać biznes plan na reperację portfela. Niemniej jednak nadszedł czas na poświęcenie jeszcze więcej czasu, ale zdecydowanie mniejszym nakładem finansowym na kompletowanie cudów pod choinkę. Ta myśl pochłonęła cały mój dzień podczas wpisywania na YouTubie: GIFTS FOR CHRISTMAS DIY.

Niestety, diagnoza jest ostateczna.
Mam fioła na punkcie prezentów.
Dostawania też, nie będę kłamać, niespodzianki moim życiem, ale też dawania, dawania, dawania.
Gdyby reinkarnacja istniała, chciałabym wrócić jako Święty Mikołaj. Serio.
Ten to ma kasę. Bo czy klasę to już się nie wypowiem, grubas wpada Ci przez komin na chatę i patrzy jak śpisz. Nie oceniam.

W każdym razie finiszuję już swoje świąteczne paczki zaciskając pasa, aczkolwiek ciesząc się, że znalazłam świetny sklep internetowy, który (przypadkiem się okazało) ma siedzibę w moim mieście (darmowa przesyłko nadchodzę) i trochę rozpaczam nad tym, że nie mogę pójść na opcję full wypas, all inclusive, święta de luxe, bo obmyślanie prezentów to mój żywioł i chociaż raz (no dobra, urodziny to dwa razy) do roku mogę w materialny sposób powiedzieć komuś aj low ju. Jestem za tym, żeby mówić to na różne sposoby: Я люблю тебя, jeg elsker deg, أنا أحبك, ég elska þig czy na ten przykład ti amo. Ważne żeby odbiorca zrozumiał. A ja bardzo dobrze rozumiem niespodziankowe je t'aime.



Niestety dawanie prezentów to też dostawanie. Znaczy się to fajnie. Gorzej jak druga strona nie ma takiego hopla na punkcie prezentów, dawania ich, personalizacji i ogólnie poświęcania tak dużo czasu na planowanie całego przesięwzięcia jak ty. Albo nie ma umiejętności szybkich, ale trafionych zakupów.
No i nie zachodzi sprzężenie zwrotne, wymiana energii, mamy bariery komunikacyjne i ogólnie rozczarowanie bucha jak Eyjafjallajökull. Zawsze jednak można napisać list do Mikołaja. Czyż nie?


***
Na 13. grudnia, wpis 13. #13 pomysłów rzutem na taśmę co ja bym tam chciała.
W razie jakby Mikołaj miał internet i czytał mojego bloga.
Jakby nie miał nic innego do roboty.
I jakbym była grzeczna czy coś.


#1. Pianki marshmallow do mojego kubeczka z kakałkiem i ogólnie połowę asortymentu Tofu Sklepu.
Nie przyznam się ile czasu szukałam bezżelatynowych pianek. I żelków bez mąki pszennej. I kalendarza adwentowego bez mleka. Ogólnie powiem, że pianki spędzały mi sen z powiek tak długo, że myślałam nawet o imporcie zza oceanu i o specjalnym założeniu konta na PayPalu, tylko po to żeby ściągnąć jakieś słodycze z Chicago.



 #2 Kotorysunki 2016 – czyli kalendarz pełen kotów
Kiedy kota mieć nie można, można przybić go do ściany. W sensie kotkowe rysunki, co by cieplej na sercu było. A i kalendarzem tym wesprzeć kotkowe fundacje. Bo fajna to sprawa.
 

#3 Kilogram polikaprolaktonu
Eee… Nie pytajcie. Ale serio bardzo bym chciała.
 

#4 Farbki do bodypaintingu
Macie takie niezrealizowane marzenia z dzieciństwa? Moim była kąpiel w plastikowych kuleczkach w gdańskiej Ikei. Do dziś jak koszmar powraca powtarzane mi wielokrotnie zdanie: Jesteś za mała na to, żeby wejść w te kulki. I wtedy we wspomnienia wchodzi ta nieszczęsna Ikea i słowa matki do mnie, siedmioletniej: Jesteś już za duża na to, żeby wejść w te kulki.
Kiedy byłam w sam raz, do dziś nie wiem.

W każdym razie moim marzeniem nr. 2 zawsze były farbki do twarzy. Ale drogie były, to żem ich nigdy nie dostała. A chciałam je bardzo. Jak czekolady i Barbie.



#5 Tofu. Wędzone. Dużo. Lub tempeh. Albo parówki z tofu. Albo inne fajne jedzenie dla hipsterów. Nigdy nie pogadzę soją.
Od tego wytworu z Chin jestem niestety uzależniona i nic na to nie poradzę. Tofucznica, skwarki z tofu, jedzone na surowo, w formie kotletów, tofu naturalne jako twarożek, tofurnik i ogólnie całe bogactwo jakie nosi w sobie fermentowana soja.



#6 Case do telefonu. Albo przenośna ładowarka.
Bo lubię sobie upiększać przestrzeń użytkową. I móc bezkarnie korzystać z facebooka, sprawdzać autobusy czy robić zdjęcia nawet gdy pada bateria.












http://fajne-etui.pl/iphone-5-5s/etui-iphone-5-pajeczyna.html#/kolor-niebieski

#7 Nie lubię biżuterii – nie powiedziała żadna kobieta ever
A jeśli powiedziała to kłamała.
Kolczyki.
Naszyjniki.
Pierścionki. Te, chociaż od zawsze darzone przeze mnie estymą, już ciut mniej odkąd mam stały na serdecznym.
Złote.
Srebrne.
Plastikowe.
Tanie.
Ładne.









#8 Tu będzie dziwniej:
a) Majty i skarpety.
Niby takie prezenty zapchaj-dziury w świątecznych paczkach, ale tych jakoś nigdy nie za mało, a chętnie bez większych wyrzutów sumienia pozbyłabym się kilku dotychczasowych wybrakowanych. egzemplarzy. Piżamy, underweary, ciepłe legginsy, onesie. I skarpetki w lisy! Albo renifery.


b) Ugly Christmas Sweaters
Po polsku chyba się tego nie nazywa w jakiś specjalny sposób, ale lubię kicz świąt. Do bólu świąteczne sweterki. Czekoladowe Mikołaje. Te cukierki-laseczki. Wszystko w bałwanki, reniferki, śnieżynki i inne tego typu cukrzycowe bajery.

#9 Blender i inne sprzęty kuchenne
Cokolwiek co pozwoli mi na większą swobodę w kuchni. Trochę jednakowoż przymieram głodem odkąd mój kochany blender wyzionął ducha.

#10 Podróż gdziekolwiek, najlepiej gdzie jeszcze nie byłam. Dookoła świata albo dookoła Śląskiego. Chociaż nie ukrywam, że najbardziej od zawsze chciałam do USA
Zawsze chciałam być zaskoczona zdaniem: Wsiadaj do auta, jedziemy na wycieczkę. Pod warunkiem, że nie mówiłby tego porywacz.
Żeby ktoś mnie spakował, wsadził w samolot i usiadł obok. Bo nigdy nie leciałam, a mam to na liście marzeń. Albo żebym ewentualnie mogła jeszcze kiedyś wrócić do Stambułu czy jechać obok niebezpiecznych bułgarskich zwalisk.



#11 Bilet na koncert ulubionego zespołu
Mam takich kilka, więc byłoby w czym wybierać. Obecnie najbardziej BMTH. Ale nawet może być Justin Bieber, ważne że koncert, że moc i power. I pogo i whip&nah nah.

#12 Gry planszowe
Chciałabym, żeby mój przyszły dom wypełniony był lekkim absurdem challengów i planszówek. Taboo, Time's Up, Splendor, Fasolki. Kiedyś będziecie moje.

#13 Ale w sumie najbardziej w prezentach lubię element niespodzianki
Więc jeśli moi Mikołajowie zechcą mnie obdarować czymś innym to wciąż jest ok.