2016/03/30

#18 Wiosna ma dziurawe kalosze

Jest takie prawo Murphy'ego (a jak nie ma to właśnie je ustanawiam), że jak coś się psuje, to wszystko na raz. Nie mam na myśli jakichś życiowych dramatów większych niż ujemny współczynnik portfela do wydatków, niemniej jednak właśnie siedzę w takim grajdołku wygrzebując palcem resztkę podkładu i leżąc w quasi-bezruchu, próbując naładować swojego wiecznie głodnego smartfona za pomocą quasi-popsutego kabla usb (przy poruszeniu telefon burczy od ciągłego nie działa-działa-nie działa jakbym odpalała malucha). Muszę kupić nową ładowarkę, niemniej jednak to ten droższy sort gadżetów, przy których muszę decydować czy chcę kupić kabel czy jedzenie na tydzień dla dwóch osób. Do tego odkryłam ryski na swoich okularach z superwypaśnymi-takimiseriomega-niebędziepaniżałować szkłach, za które zapłaciłam więcej niż kiedykolwiek, bo to w sumie inwestycja. Szkoda, że moja dioptria biegnie w tempie, które mogłoby zawstydzić Usaina Bolta i miałam kontrolnie wpaść do okulisty we wrześniu, a przydałoby się już. O wizycie u dentysty litościwie nawet nie wspomnę.


Tak więc kończy mi się zawartość kosmetyczki, muszę kupić trochę jedzenia po świątecznej przerwie, bielizna wszelkiej maści, w tym skarpetki (niby nie bielizna, ale nie każdemu pożyczysz), wołają o polowanie, bo już dawno są zbyt dziurawe, żeby je ratować, więc nosimy je z M. nie do pary (i oczywiście wymiennie). Nawet nie jak bohema artystyczna, tylko stopki do wyższych, paski do kratki, pomarańczowe do czerwonych (moje osobiste fuj max, równie ohydne jak miks różowego z czerwonym). Wczoraj na domiar złego przyszedł rachunek za telefon. A ja widziałam takie piękne płótno, które obiecałam sobie kupić jak dostanę wypłatę. No cóż. Chyba potrzeba pinterestyzacji mojej norki będą musiały poczekać.

Dobrze, że muzyka jest za darmo (znaczy tak długo jak mamy internet), za darmo są przytulaski i oddychanie ozonem po deszczu i kilka innych takich przyjemności jakie serwuje nam wiosna. W najbliższych dniach mam zamiar leczyć swoją duszę lekturą Assassin's Creed, vlogerkami, spotifajową playlistą Totally Stress Free i warzywami w sosie orzechowym.
Bo mogę.
Bo halo, wiosna idzie!

2016/03/01

#17 O egzystencjalnych problemach ludzi egzaltowanych

Trudno jest humaniście pisać.
Jest pewnego rodzaju absurdem, że człowiek który tyle mozołu wkłada w kształtowanie swojego warsztatu twórczego, poszerza zasób swojego słownictwa, lubuje się żonglerką słów, tłustymi brzuszkami literek i ich smukłymi laseczkami, brzmieniem: czasem miękkim jak jedwabie, czasem mięsistym jak wełna na owcy, kiedy indziej rześkim jak grudniowe powietrze lub ostrym, palącym żelazem krwi, że taki człowiek jest ostatnim, który powinien się wymądrzać. Trudno.

Łatwiej być poetą.
Ale też nie tak łatwo.
Poetą może być każdy. Dobrym poetą już nie.

Można pisać w prozie.
Ale też co by nie było to pan Propp i tak wszystko zdemaskował.
Może być fajnie, ale czy będzie odkrywczo?

Trudno jest pisać fantasy, eksploatować do cna spiczastouchych mieszkańców lasów, nawijać na palce włosy driad, rozprawiać się ze smokami i ratować księżniczki. Bo to już było. I jest i będzie.

Trudno coś tworzyć, żeby nie odtwarzać.
Trudno być humanistą jednym z wielu, a jednocześnie burżuazyjno-artystycznie innym. Przyznać się do tego, że się jest humanistą. Być świadomym, że jest nim po pewnym stażu quazi-naukowym. Że jest się bardziej niż w liceum, bo się już świadomiej wybrało. Ale wciąż czyta się za mało książek, zna za mało pereł filozofii czy zaplecza historycznego, a także obcych języków, żeby przyznać się do swojego statutu innym myślicielom.

Ale najtrudniej jest podjąć trud nazwany magisterką.
O jak trudno pisać.
Jak trudno wypożyczyć książki.
Przyznać się promotorowi, że jednak jeszcze się nic nie ma, a obrona jest jednak bliżej niż się myśli.
Trudno jest stanąć twarzą w twarz ze swoimi fobiami społecznymi i zatajonym lękiem przed biblioteką. Jak sprzątać, gotować, troszczyć się o byt doczesny z poczuciem winy, że nad każdym dniem wisi palec Kostuchy ubrany w szczerozłote sygnety postukując ciężkimi bransoletami w kanty eteru naszego cierpienia swoim złowieszczym wymachiwaniem (tu mnie poniosło. Moja promotor nie jest taka straszna i zła. Może dlatego, że jej unikam i nie pozwalam jej na manifestację swych uczuć).

Wiem, że na chomiku nie ma odpowiedzi na moje egzystencjalne bolączki, dlatego postanowiłam zamówić już te książki w bibliotece. Zmuszę się. Pojadę i odbiorę. Szkoda tylko, że część mojej literatury ktoś już wypożyczył i odda dopiero w maju, a jeden ewenement wypożyczył jednyną dostępną pozycję i nie oddał jej. Od grudnia 2013 roku… Chyba też zmogły go dylematy humanisty.

To już chyba łatwiej pisać bloga.
Przynajmniej nikt mnie nie pokarze za przekraczanie deadline'ów. Chociażbym i nie pisała od 2013.