2016/01/15

#15 Mężczyźni są z Marsa

Przeglądam bogate życie towarzyskie moich znajomych na facebooku leżąc w dziurawych legginsach i za dużej bokserce, w rozmemłanym łóżku, które i tak jest najbardziej uporządkowaną rzeczą w moim domu i w moim życiu nawiasem mówiąc.
Ciepłe kraje, ładne widoczki z wieżowców, bale wydziałowe…

- O, nasz kolega poszedł. Z jakąś A.B.C. - rzucam mimowolnie, informacyjnie, po prostu.
- To jego dziewczyna. - odrzekł M. skupiony na czymś innym
- Tak? No cóż… Fajnie. Ja też bym poszła… w sumie, wiesz?

Od lat uczę się odzierać swoją tajemnicę z tego aksamitnego woalu zagadki, na rzecz lepszej komunikacji. Do facetów trzeba prosto. Ale czasami chyba wciąż nie wychodzi mi to tak jakbym chciała. Albo tym razem zwyczajnie nie dostałam szansy na wytłumaczenie, że od dawna wiedziałam o tym balu, że bardzo chciałam iść, ale wiedziałam, że M. nie będzie chciał, bo on nie lubi. Na studniówce nie był to na balu będzie? Na studniówkę też z nim chciałam, ale też nic nie mówiłam, bo on i tak nie chciał. Poza tym nie mielibyśmy pewnie pieniędzy (halo, dopiero co skończyły się święta, trzeba dać portfelowi trochę odetchnąć), że musiałabym latać za sukienką, bo nie mam, a poza tym i tak bym tam nic nie mogła zjeść, bo na pewno nie uwzględniają alergików i jedzących inaczej, a kilkadziesiąt złotych za ziemniaki z surówką, to ja dziękuję…


- Patrz. Chcesz zobaczyć jaką mam laskę? - M. jakby w ogóle nie zanotował mojej wypowiedzi, a ja nie miałam siły ciągnąć tematu, który tak gwałtownie został zbity. Na kwaśne, kwaśne jabłko.
Zobaczyć laskę magiczną. Kostur w sensie. Bo w tej grze nie można mieć laski-kobiety. Tylko stać się kobietą jak się poleży w grobowcu. Ale zawsze można sobie poleżeć jeszcze raz i znów być mężyczną. I lepiej, bo ta trans-postać i tak wyglądała jak facet, z długimi czy z krótkimi, z makeupem czy bez.

No to żem podeszła, popatrzyła. No fajnie wyglądał, fajnie.


Jako również, że dopiero od wczoraj wróciłam do żywych po wyjątkowo paskudnym przeziębieniu, lodówka nie obfituje obecnie w zbyt wiele wiktuałów. M. wczoraj zgłodniał i zażyczył sobie kanapki z serem, czy jakiejś innej jajecznicy. Musiałam go niestety odczarować uświadamiając mu, że jak się nie chodzi na zakupy ani nie poluje, to się nie ma co jeść. Ketchup wyszedł. Chleba nie ma. Masła ze świecą szukać. Toteż mój dzielny łowca wybrał się na polowanie do osiedlowego sklepu z moim poleceniem:
- Kup sobie chleb. I margarynę taką niebieską to ja też wtedy będę mogła jeść. Ale jak nie, to kup cokolwiek, jakieś masło co lubisz, żeby było na kanapki. I ser na te kanapki kup, ok?
- Ok.
- I proszę, proszę, kup jakieś warzywa. I owoce?
- Warzywa? Owoce?
- Noo… Warzywa, jakaś sałata, cokolwiek fajnego będzie. A owoce jakieś to… Banany na przykład.
- Ok.
- Ale weź też reklamówkę - mam wyrzuty sumienia za każdym razem jak zapominam i znowu muszę zbierać setki foliowych worków, których nie użyję drugi raz najprawdopodobniej już nigdy - Albo dwie. Chcesz dwie?
- Nie, jedna wystarczy.


Wyszedł mój mąż dzielny, mężny łowca, pan domu, strateg, dobroczyńca. Wyszedł.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, przyszedł. Byłam pod wrażeniem jego umiejętności łowieckich. Ten sprint, ta biegłość w selekcji. Te ponadnaturalne możliwości pokonywania schodów naszej klatki!
No wow jednym słowem.
Położył swój łup na stole.
Kupił chleb.
Brawo, plus. Będzie miał na kanapki, do jajecznicy i do zupy.
Kupił ketchup.
Nektar bogów wśród sosów.
Kupił mleko.
No dobrze, w sumie się skończyło. Szkoda tylko, że i tak nie mamy do niego żadnych płatków.
Z warzyw kupił sałatę.
Z owoców banany.
Czy kogoś to dziwi?
Spytałam niewinnie:
- A gdzie ser?
- Ojej zapomniałem. - trochę posmutniał na swej porysowanej blizną wyrzeczeń twarzy. - Zapomniałem, bo się spieszyłem.
 Ale niby dokąd? Pewnie do tej laski. Fajnej laski.