2015/12/22

#14 Smutno mi Boże


I am dreaming of a white Christmas

A tu nie ma śniegu.
To że go nie ma zawsze mnie smuci wielce, bo kocham kołderki miłością dozgonną, a czymżeby innym jest puchowa warstwa śniegu, jak nie ogromą kołderką dla Ziemi?
Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią śniegu. Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią truskawek. A nawet tacy, co nie lubią kotów! I zwierząt ogólnie (ja nie wiem). Ale zimno jest i będzie, bo halo, mamy grudzień (?), ślisko i tak jest, bo ciągle pada deszcz, przynajmniej po mojej stronie wszechświata, a szaro jest właśnie jak nie ma tych okruchów chmur poukładanych w zaspy, więc naprawdę nie wiem jak można nie lubić śniegu. I pierogów, i ciszy, i lampeczek, i kotów.

Atmosfera świąteczna ulotniła się ze mnie jak powietrze ze sparchaciałego balonika. Dlatego bycie dzieckiem jest o niebo lepsze od bycia dorosłym. Kiedyś cały grudzień nosiłam jak słodki cieżar w swoim sercu, był on na moich ustach wraz z kolędą, na moich palcach wraz z pierogami, łańcuchami świątecznymi i listą marzeń do Mikołaja (nawet jak przestałam się już łudzić). Cały grudzień z nabożną czcią wyczekiwałam, aż zaczniemy omawiać zwyczaje świąteczne w krajach anglojęzycznych, nauczymy się Stille Nacht i nazw potraw po niemiecku, na matematyce zsumujemy ilość bombek, a na przerwach będziemy z cichą estymą podziwiać choinkę na korytarzu i bawełniany śnieg na gazetce szkolnej.

Kiedyś nadszedł czas ulatniania. Zorientowałam się, że nadchodzi.
Jak z koszmarów, treść moich płuc zaczęła powoli zionąć jak dusza w otchłań dementorskiej rzeczywistości. Wstrzymałam oddech różowiąc policzki, błyski w oku krzyczały rozpaczą, ale w końcu trzeba ten wdech wypuścić, inaczej się udusisz (tu tu ru tu tu ru).
No i odeszło.
I z każdym następnym rokiem bladło, bladło, bladło…

Kocham grudzień. Cały. I próbuję sobie radzić. Jak każdy dorosły w sumie.
Nie zdążyłam upiec pierniczków (nie mogłam znaleźć foremek świątecznych w żadnym sklepie, jakby na złość wszystko wykupili), od 3 lat marzę o domku z piernika, też nie zrobiłam. No to chociaż zrobię sobie zjadliwe przez mój nietolerancyjny organizm PIEROGI.
Pierogi są tłustą esencją życia.
Znalazłam mega przepis, mam wszystkie składniki, miodzio.
Dzwoni dziś M. i mówi, że jednak dzisiaj uda nam się złapać transport do Domu (nie jest tak łatwo wyprawić się autobusem, kiedy prezentów jest tak dużo, że nie utrzymasz w łapkach). Więc i cieszę się i smucę. Nie zrobię pierogów.


Ale wciąż są koty. W Domu M. jeden, w moim milion tysięcy. Więc sobie je przyłożę wszystkie do serca (one lubią tak u mnie spać) i wezmę w płuca zapach świerkowych gałązek. Zapachu prawdziwej choinki nikt mi nie zabierze. I tych lampeczek choinkowych. I mam fajną rodzinę. I ich też przytulę. I będzie fajnie. I będzie dobrze. I sobie pomyślę o tym co ważne, o tym Kto ważny.

Trzymam więc kciuki za Wasze dziecięce westchnienia i nawet jeśli nie lubicie świąt, bo tęsknicie za tymi, których nie ma, albo jest to dla Was czas kiedy rodzina się kłóci najbardziej albo macie wrażenie, że wszystko jest farsą, bo w relacjach nie jest za dobrze… Weźcie wdech. Wdech piernika, pieroga, choinki, utulcie policzkiem polarowy koc, przytulcie swoje zwierzaki, załóżcie milutki sweter i kapcie. Na serio. Weźcie z życia to co dobre. Książkę. Film. Róże w wazonie. Nie jesteście sami w swoich smuteczkach i zadumkach. Bądźcie dobzi dla siebie, bądźcie dobzi dla innych :)

2015/12/14

#13 To będzie potencjalnie najdłuższy wpis na tym blogu: Grudzień. Bardzo lubię grudzień.

Minął prawie miesiąc, a my wciąż żyjemy.
M. przeszedł ten trudny level, ja skończyłam swój, zdążyłam już zagrać w inną część i ją skończyć, a nawet zagrać w dwie inne części, a M. kupić kilka gier na Steamie, co owocuje dalszymi mężnymi bojami. Głównie o przetrwanie, ale również, jakżeby inaczej, z zombiakami. Ja wciąż namiętnie słucham Horyzontów, niemniej jednak poszukuję również innych, bo podróże bez słuchawek są jak wiadomo mnie epickie. Legendarne. A moje nogi nie stąpają już tak sprężyście jak przy pierwszych 73 odtworzeniach piosenki o zwycięskim boju z samym sobą, czy o przyjaciołach, którzy dziubają nas w klatkę piersiową. No chyba, że idę po schodach, a schodów mam trochę, wtedy staram się ograniczać chęć siarczystego performance'u, bo może sąsiedzi też od czasu do czasu tak jak ja, patrzą z nudów (albo ze strachu przed niezidentyfikowanymi hałasami) przez Judasza. A przecież nie chcielibyśmy być odbierani przez innych jak osoby niespełna rozumu. Które robią pogo na klatce schodowej. Czy coś.


Jesień wyswobodziła mnie z okowów depresyjnej chęci przyjęcia postaci fizycznej kołdry i zostania ludzkim naleśnikiem, ale również niestety pora opadających liści wypłukała mnie z wszelkiej maści zaskórniaków. A prezenty skompletowałam zaledwie w 60%. Jak ja się z tym czuję?

Nadszedł dzień 2.

Akceptacja stanu rzeczy przyszła dość szybko (że nie mam już środków do życia do końca miesiąca tak nawiasem). Dość szybko również zaczęłam wymyślać biznes plan na reperację portfela. Niemniej jednak nadszedł czas na poświęcenie jeszcze więcej czasu, ale zdecydowanie mniejszym nakładem finansowym na kompletowanie cudów pod choinkę. Ta myśl pochłonęła cały mój dzień podczas wpisywania na YouTubie: GIFTS FOR CHRISTMAS DIY.

Niestety, diagnoza jest ostateczna.
Mam fioła na punkcie prezentów.
Dostawania też, nie będę kłamać, niespodzianki moim życiem, ale też dawania, dawania, dawania.
Gdyby reinkarnacja istniała, chciałabym wrócić jako Święty Mikołaj. Serio.
Ten to ma kasę. Bo czy klasę to już się nie wypowiem, grubas wpada Ci przez komin na chatę i patrzy jak śpisz. Nie oceniam.

W każdym razie finiszuję już swoje świąteczne paczki zaciskając pasa, aczkolwiek ciesząc się, że znalazłam świetny sklep internetowy, który (przypadkiem się okazało) ma siedzibę w moim mieście (darmowa przesyłko nadchodzę) i trochę rozpaczam nad tym, że nie mogę pójść na opcję full wypas, all inclusive, święta de luxe, bo obmyślanie prezentów to mój żywioł i chociaż raz (no dobra, urodziny to dwa razy) do roku mogę w materialny sposób powiedzieć komuś aj low ju. Jestem za tym, żeby mówić to na różne sposoby: Я люблю тебя, jeg elsker deg, أنا أحبك, ég elska þig czy na ten przykład ti amo. Ważne żeby odbiorca zrozumiał. A ja bardzo dobrze rozumiem niespodziankowe je t'aime.



Niestety dawanie prezentów to też dostawanie. Znaczy się to fajnie. Gorzej jak druga strona nie ma takiego hopla na punkcie prezentów, dawania ich, personalizacji i ogólnie poświęcania tak dużo czasu na planowanie całego przesięwzięcia jak ty. Albo nie ma umiejętności szybkich, ale trafionych zakupów.
No i nie zachodzi sprzężenie zwrotne, wymiana energii, mamy bariery komunikacyjne i ogólnie rozczarowanie bucha jak Eyjafjallajökull. Zawsze jednak można napisać list do Mikołaja. Czyż nie?


***
Na 13. grudnia, wpis 13. #13 pomysłów rzutem na taśmę co ja bym tam chciała.
W razie jakby Mikołaj miał internet i czytał mojego bloga.
Jakby nie miał nic innego do roboty.
I jakbym była grzeczna czy coś.


#1. Pianki marshmallow do mojego kubeczka z kakałkiem i ogólnie połowę asortymentu Tofu Sklepu.
Nie przyznam się ile czasu szukałam bezżelatynowych pianek. I żelków bez mąki pszennej. I kalendarza adwentowego bez mleka. Ogólnie powiem, że pianki spędzały mi sen z powiek tak długo, że myślałam nawet o imporcie zza oceanu i o specjalnym założeniu konta na PayPalu, tylko po to żeby ściągnąć jakieś słodycze z Chicago.



 #2 Kotorysunki 2016 – czyli kalendarz pełen kotów
Kiedy kota mieć nie można, można przybić go do ściany. W sensie kotkowe rysunki, co by cieplej na sercu było. A i kalendarzem tym wesprzeć kotkowe fundacje. Bo fajna to sprawa.
 

#3 Kilogram polikaprolaktonu
Eee… Nie pytajcie. Ale serio bardzo bym chciała.
 

#4 Farbki do bodypaintingu
Macie takie niezrealizowane marzenia z dzieciństwa? Moim była kąpiel w plastikowych kuleczkach w gdańskiej Ikei. Do dziś jak koszmar powraca powtarzane mi wielokrotnie zdanie: Jesteś za mała na to, żeby wejść w te kulki. I wtedy we wspomnienia wchodzi ta nieszczęsna Ikea i słowa matki do mnie, siedmioletniej: Jesteś już za duża na to, żeby wejść w te kulki.
Kiedy byłam w sam raz, do dziś nie wiem.

W każdym razie moim marzeniem nr. 2 zawsze były farbki do twarzy. Ale drogie były, to żem ich nigdy nie dostała. A chciałam je bardzo. Jak czekolady i Barbie.



#5 Tofu. Wędzone. Dużo. Lub tempeh. Albo parówki z tofu. Albo inne fajne jedzenie dla hipsterów. Nigdy nie pogadzę soją.
Od tego wytworu z Chin jestem niestety uzależniona i nic na to nie poradzę. Tofucznica, skwarki z tofu, jedzone na surowo, w formie kotletów, tofu naturalne jako twarożek, tofurnik i ogólnie całe bogactwo jakie nosi w sobie fermentowana soja.



#6 Case do telefonu. Albo przenośna ładowarka.
Bo lubię sobie upiększać przestrzeń użytkową. I móc bezkarnie korzystać z facebooka, sprawdzać autobusy czy robić zdjęcia nawet gdy pada bateria.












http://fajne-etui.pl/iphone-5-5s/etui-iphone-5-pajeczyna.html#/kolor-niebieski

#7 Nie lubię biżuterii – nie powiedziała żadna kobieta ever
A jeśli powiedziała to kłamała.
Kolczyki.
Naszyjniki.
Pierścionki. Te, chociaż od zawsze darzone przeze mnie estymą, już ciut mniej odkąd mam stały na serdecznym.
Złote.
Srebrne.
Plastikowe.
Tanie.
Ładne.









#8 Tu będzie dziwniej:
a) Majty i skarpety.
Niby takie prezenty zapchaj-dziury w świątecznych paczkach, ale tych jakoś nigdy nie za mało, a chętnie bez większych wyrzutów sumienia pozbyłabym się kilku dotychczasowych wybrakowanych. egzemplarzy. Piżamy, underweary, ciepłe legginsy, onesie. I skarpetki w lisy! Albo renifery.


b) Ugly Christmas Sweaters
Po polsku chyba się tego nie nazywa w jakiś specjalny sposób, ale lubię kicz świąt. Do bólu świąteczne sweterki. Czekoladowe Mikołaje. Te cukierki-laseczki. Wszystko w bałwanki, reniferki, śnieżynki i inne tego typu cukrzycowe bajery.

#9 Blender i inne sprzęty kuchenne
Cokolwiek co pozwoli mi na większą swobodę w kuchni. Trochę jednakowoż przymieram głodem odkąd mój kochany blender wyzionął ducha.

#10 Podróż gdziekolwiek, najlepiej gdzie jeszcze nie byłam. Dookoła świata albo dookoła Śląskiego. Chociaż nie ukrywam, że najbardziej od zawsze chciałam do USA
Zawsze chciałam być zaskoczona zdaniem: Wsiadaj do auta, jedziemy na wycieczkę. Pod warunkiem, że nie mówiłby tego porywacz.
Żeby ktoś mnie spakował, wsadził w samolot i usiadł obok. Bo nigdy nie leciałam, a mam to na liście marzeń. Albo żebym ewentualnie mogła jeszcze kiedyś wrócić do Stambułu czy jechać obok niebezpiecznych bułgarskich zwalisk.



#11 Bilet na koncert ulubionego zespołu
Mam takich kilka, więc byłoby w czym wybierać. Obecnie najbardziej BMTH. Ale nawet może być Justin Bieber, ważne że koncert, że moc i power. I pogo i whip&nah nah.

#12 Gry planszowe
Chciałabym, żeby mój przyszły dom wypełniony był lekkim absurdem challengów i planszówek. Taboo, Time's Up, Splendor, Fasolki. Kiedyś będziecie moje.

#13 Ale w sumie najbardziej w prezentach lubię element niespodzianki
Więc jeśli moi Mikołajowie zechcą mnie obdarować czymś innym to wciąż jest ok.

2015/11/16

#12 Epitafium

Jesteśmy chyba nieodpowiedzialni.
M. siedzi od 1,5 h próbując przejść misję w grze (- Musisz czy masz taką ambicję? - Muszę. - co oznacza ambicję, ale on nie ma czasu doprecyzować, bo przecież gra i musi zabić Krwawe Matki i ustosunkować się do próżnopoczęcia, a przecież ain't nobody got time for this), a ja zapętlam w kółko Throne.
On tak bardzo musi dowieść swego niezwyciężenia w boju, a ja tak bardzo toczę bój podczas trzydziestego odtworzenia tej wspaniałej piosenki, która porusza moje wnętrze na tak wiele sposóbów.
A, i jeszcze jakiś czas temu też krwawo walczyłam w Brotherhoodzie wybijając wroga, próbując dostać się na wieżę i zniszczyć śmiercionośną broń jakieś 10 czy 15 razy zanim zminimalizowałam okienko. Jutro do tego wrócę i zwycieżę.
- Ej, jutro masz na 8, może weź to zostaw i…
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo tylko to mnie dzieli od końca misji.
- Aaa, no to ok.
I tak siedzimy.
Podobno M. na coś wpadł i może uda mu się tym razem. Albo następnym.
A ja w tym czasie popłaczę się jeszcze kilka razy, ucieszę się kilka razy, poczuję ducha walki odtwarzając nieskończenie nieskończony raz tę samą piosenkę, przeżywając wszystkie emocje świata.
Jakby znaleźni nasze suche ciała przyklejone do komputerów napiszcie na nagrobku

So you can throw me to the wolves
Tomorrow I will come back
Leader of the whole pack


2015/11/10

#11 Zawsze chciałam być geekiem


Wstydliwe wyznanie nadchodzi.
Wstydliwe dla całej mojej humanistyczno-lingwistyczno-artystycznej duszy.
Zawsze chciałam iść na politechnikę.
Chciałam mieć klucz do tajemnej wiedzy, rozwiązując zadania matematyczne czuć się jak w matrixie, być prawdziwym nerdem z krwi i kości, skonstruować samomalującego ściany robota do urządzania wnętrz czy odkryć nowy gatunek owada, który zainspiruje do ulepszenia dronów i innych machin latających. Polecieć w kosmos.
Być nerdem i mieć swój Bazinga Crew.
Taki na serio.
Oglądać Gwiezdne Wojny i dzierżyć w dłoni wykonany przeze mnie miecz świetlny. Robić wykłady na MIT i zrobić selfie z Hawkingiem. Sorry Stephen. Być taką signorą Da Vinci.

Chciałam. Ale rzeczywistość uderza mocniej niż zapach odkrytej dzisiaj, zapomnianej butelki z sokiem granatowo-brzozowym sprzed tygodnia.
Ja po prostu jestem w tym beznadziejna.

Mieszanka nieznoszącego porażki perfekcjonizmu (co jest najgorszą rzeczą podczas moich prób uczenia się nowych rzeczy) z moim wynikiem matury z matematyki, a także fakt, że nigdy nie przechodzę samouczków daje bezkształtną masę bryłopodobną moich możliwości w dziedzinach technicznych.
Co nie zmienia faktu, że strasznie mnie one intrygują.

Co więc pozostało mi w sferze marzeń?
Bycie geekiem.
Taką podróbą nerda. Taki co to niby rozumie. Taki co się śmieje z kota Schrodingera albo kojarzy bozon Higgsa, ale nie ma pojęcia o co chodzi w teorii strun i właściwie to o co chodzi z tym wybuchem.
Czyli w sumie oglądanie The Big Bang Theory.
Czytanie magazynów popularno-naukowych.
SF.
Fantasy.
Marzenie o napisaniu kiedyś jakiegoś.
Brzmienie intrygująco mówiąc: Ojej, ta plama benzyny wygląda zupełnie jak kryształy kwasu cytrynowego w świetle spolaryzowanym!
Niecne plany cosplayu.
Jaranie się fanowskimi gadżetami i chęć wykupienia połowy asortymentu ze sklepów dla tych mainstreamowo-niemainstreamowych odbiorców, którzy potencjalnie nołlajfią.
Marzenie o dużej szafie, która pomieściłaby wszystkie płaszcze asasynów. I ukryte ostrze. I tomahawki.
Granie w gry. Duużo grania w gry.
I w sumie o to mi w tym wszystkim chodzi, że niemożebnie stałam się obsesyjną fanką Assassin's Creed. I śniła mi się dzisiaj apokalipsa, w której byłam asasynem. Panem asasynem. Bo kim innym mogłabym chcieć być na koniec świata niż najlepszym złodupcem z najpiękniejszym włosko-angielskim akcentem i najlepiej ubranym w całej serii?

2015/11/09

#10 Jak odnaleźć miłość?

Mam dzisiaj dziwną refleksję z serii myśli nieuczesanych.
Długo czekałam z postem, bo życie jak zwykle galopuje i mimo wielu sytuacji, które mogłabym opisać, nie chciałam. I dziś mnie tknęło. Bo dziś chcę na serio. Mniej więcej.

Spotkałam w swoim życiu trochę takich osób, które rozpaczliwie potrzebują chłopaka/dziewczyny/męża/żony, żeby być szczęśliwym albo zwyczajnie starają się (za) bardzo, żeby taki stan rzeczy nastąpił. No więc mam dla Ciebie radę jeśli jesteś taką osobą. Albo nawet jeśli się sam/a przed sobą nie przyznajesz.

Najpierw odnajdź siebie, potem szukaj albo daj się odnaleźć.
Nie czekaj biernie. Przeczytaj i wciel w życie:

1. Szanuj się. Słuchaj innych, ale pamiętaj, że Ty też możesz stawiać warunki. To Ty kreujesz swoją przestrzeń i jesteś cenny/a. Bo każde życie jest cenne i unikatowe. Im więcej ludzi spotykam, tym bardziej się o tym przekonuję.
Jeśli będziesz tylko przytakiwał innym zaczniesz prędzej czy później dusić się w nieodpowiadających Ci warunkach, a relacja stanie się toksyczna. Będąc szczerym i licząc się z uczuciami innych masz dużą szansę na sukces komunikacyjny. No i błagam… Nie chodź z każdym kto się nawinie i się Tobą zainteresuje. Nikt nie chce desperata.

2. Szanuj innych. Naucz się być: przyjaciółką/córką/bratem/kolegą/studentem/pracownikiem/wnuczką/wolontariuszem/członkiem wspólnoty czy ugrupowania. Żeby być szczęśliwym w związku miłosnym, musisz najpierw umieć żyć z innymi ludźmi. W biblijnej księdze przypowieści Salomona jest napisane, że żelazo ostrzy się żelazem a charakter człowieka drugim człowiekiem. Prawda? Poczekaj aż ktoś Cię wkurzy, a przekonasz się jak bardzo to Cię obnaża i motywuje do zmiany ;)
Jesteś asertywny? Umiesz się pokłócić i pogodzić? Panujesz nad destrukcyjnymi emocjami? Jesteś godzien zaufania? Co z tajemnicami? No i:
3. Jak spędzasz czas wolny? Czyli ucz się samoświadomości. Co lubisz, czego nie, czego oczekujesz, co jesteś w stanie zaakceptować, a co w ogóle. Jesteś domatorem i nie cierpisz zwiedzać nowych miejsc? Zwiąż się z drugim domatorem, albo takim outdoorowcem, który tworzy dla Ciebie bańkę bezpieczeństwa, z którym będzie w stanie „wyprowadzać Cię na spacer” bez uszczerbku na Twoim zdrowiu psychicznym. Relaksujesz się grając na kompie/tablecie/PS/PSP? Upewnij się, że Twoją połówkę nie doprowadza do szaleństwa. Jeszcze Twój xbox wyląduje na allegro, a cedeki spotka gwóźdź.

4. Rozwijaj się. To bardzo ważne. Duchowo. Emocjonalnie. Intelektualnie. Fizycznie. Trwałe związki są dla ludzi dojrzałych.

5. Znajdź pasję, a na pewno przyciągniesz do siebie właściwych ludzi. Bo A) ludzie z pasją są szalenie pociągający, B) jeśli masz dziwną pasję to nastąpi naturalna selekcja, w której ludzie, którzy czują jak Ty przysuną się, a ci drudzy odsuną. Wtedy będziesz wiedzieć z kim warto pogłębiać relacje. Mam kolegę, który uwielbia militaria, mam koleżankę, z którą każda rozmowa schodzi na jeździectwo, mam znajomych, (którym zazdroszczę, że) znają się na budowie komputera, na wszelakim sprzęcie nagłaśniającym, których życiem jest klarnet, pianino, perkusja. Czy ja umiem to co oni? Czy ja spędzam tak czas wolny?
Nie.
Ale uwielbiam ich. Poszerzają moje horyzonty i bez problemu znajdziemy inne punkty wspólne. A nawet jeśli nie, to…

6. KOMUNIKUJ. Temat uderza w trzy pierwsze punkty, ale postanowiłam wyodrębnić. To naprawdę jest ważne. Bez próbowania mówić tak, żeby druga strona rozumiała i słuchania tak, żeby zrozumieć o co jej/mu chodziło będzie wiele, wiele spięć, które mogą doprowadzić do rozpadu. Możesz nawet nie mieć pojęcia jak bardzo wzbogaci Cię ktoś inny. Ćwicz się w rozmowie, w wytrzymałości, w skupieniu na tym, co mówi ktoś inny, nawet jeśli średnio Cię to interesuje. Bo pamiętaj, że Ty masz tylko (i aż) swój punkt widzenia. A oni mają inny. Nowy. Świeży. A to ubogaca.



7. Wybaczaj. Bo Ty święty nie jesteś, nikt nie jest idealny (chociaż bardzo byśmy chcieli), a to pomoże i tej osobie i Tobie. Bo prędzej czy później na pewno się poranicie, bardziej lub mnie chcąco.
Grunt to nie unikać starcia, a wychodzić za to z perspektywą: jak to może umocnić naszą więź?
Jeśli wybaczacie sobie nawzajem, możecie doświadczyć niesamowitej głębi relacji. I poczucia, że naprawdę jesteś kochany, a ktoś nie odejdzie przy pierwszym lepszym sztormie.

8. Poskramiaj swoje demony i naucz się radzić z tym co Cię łamie.  Nie oczekuj, że druga strona „Cię sklei”. Owszem, miłość i poczucie bycia kochanym potrafi wiele w nas naprawić, dać nadzieję, zmotywować do tego co słuszne etc., ale nie obarczaj nikogo winą za swoje zranienia z przeszłości. Każdy je ma. Próbuj zrozumieć siebie i dociekać do przyczyny swojego samopoczucia. Pamiętaj że masz prawo czuć się źle, ale kiedy ranisz innych jest to już Twoja odpowiedzialność. Rozlicz się z przeszłością, zrób rachunek sumienia, wyzwól z tego co Cię zniewala, pracuj nad swoimi reakcjami w trudnych dla Ciebie chwilach. Bądź czysty. Nie wnoś brudów z nieistniejącej już przeszłości w przyszłość
9. Nie skupiaj się na tym, że jesteś singlem. Serio. Nie zapadaj się w swój padół łez i beznadziei łaknąc pocieszenia. Nie oglądaj ckliwych komedii romantycznych. ZWIĄZEK JAKO TAKI NIE JEST CELEM TWOJEGO ŻYCIA. Nie powinien być. 
Co z tego, że nie masz nikogo? Bo… serio nie masz? Jeśli masz przyjaciół, rodzinę, domowe zwierzątka, znajomych z jakiegoś koła zainteresowań to już na kogoś wpływasz i jesteś za kogoś odpowiedzialny. Skup się co jest warte tego, żebyś się w to angażował, zużyj swoją życiową energię na coś dobrego. Ważnego. Co sprawia Ci frajdę. Co pomaga innym. Otaczaj się ludźmi. Takimi jakimi chcesz, ale nie daj sobie wmówić, że jesteś samotny. Można być samemu, ale nie być samotnym :)

10. No dobra. I tak Ci smutno i źle, bo potrzebujesz bratniej duszy. Wiesz, że Twoje serce jest stworzone do dawania miłości, do pocieszania, do starania się. Wiesz, że wcześniejsze relacje okradły Cię z siebie. Mało Cię zostało i chcesz w końcu oddać swoje dziurawe serduszko w godne ręce. Wtedy bądź artystą. Sportowcem. Pocieszycielem. Twórczo wyraź swoje potrzeby. Maluj obrazy, pisz wiersze, zwalczaj smutek dopaminą, daj innym to, czego Ty być może nigdy nie dostałeś.
Spraw, żeby Twoja przyszła Miłość mogła być szczęśliwa z Tobą. Ciekawym Tobą. Nie leniwym, nie narzekającym, obwiniającym, wymagającym, wyzywającym Tobą.
Nie musisz być idealny, żeby ktoś Cię pokochał, 
ale niech ta osoba będzie dumna, że tyle czekałeś/aś rozwijając siebie, starając się jeszcze przed czasem. Dając jej pełnowartościowego Siebie. Nieokradzionego przez żale czy własne lenistwo. Lepiej poczekać na Arcydzieło niż zadowolić się mentalnym McDonaldem.
Ty będziesz czuć się dobrze ze sobą w chwilach samotności, a on/a będzie czuć, że jest częścią czegoś wspaniałego. Waszej wspólnej przygody, która nie kończy się na wspólnym oglądaniu telewizji i opłacaniu rachunków za prąd.

2015/10/05

#9 Mistrz rzekł: Leżenie zagęszcza procesy myślowe, ale rozrzedza czujność

Moje ciało święcie przekonane jest, że zostało stworzone do leżenia. Czasem do siedzenia, przypadkowo do chodzenia, a już broń Panie Boże do biegania. Chyba, że autobus ucieka.

Moje ciało leniwe, statyczne z umysłem dynamicznym, który kumuluje energię wszechświata w ładowarce kołdrą zwaną. To nie tak, że nic nie robię. Ja wszystko (no prawie, no) robię w łóżku. Jem, szkicuję, piszę, czytam, śpiewam, planuję, kupuję w internecie, bowiem pozycja horyzontalna odciąża mnie z walki z grawitacją. Ja jej się poddaję i koegzystujemy szczęśliwie.

Stanie to pozycja niecierpliwa. Bo w końcu prędzej czy później usiądziesz. Jak będziesz siedział, to w końcu plecy rozbolą czy inne partie zmurszałego ciała osuną się w rozkład, no i się rozłożysz na tej kanapie i zalegniesz. I tu właśnie jesteśmy.

Ręce moje wiedzą, że stworzone zostały do artystycznych robótek, w garnku mieszania od czasu do czasu i do głasko-przytulania. Bowiem ramiona te nie cierpią próżni, a drugi człowiek jest jak ciepła kołderka w zimowe wieczory, tylko lepiej. A jak już połączymy ręce z ciałem, ciało z leżeniem, leżenie z myśleniem to z tegoż równania wyjdzie nam wieczór.


Wieczór jest moją najulubieńszą porą, gdy pachołki się nie pałętają, cisza w końcu dochodzi do głosu, a dusza dostraja mi się do świata. Uwielbiam balkony, lubię duże okna, uwielbiam wieczory i pozycję obserwatora wszechświata. W wieczorach lubię leżeć z M. pod pachą i rozmawiać leniwie o całym dniu. Tylko mój błąd zawsze polega na tym samym. Oczekuję w takich chwilach powagi, czasem marzeń, garstki jawnych żarcików, ale nigdy, przenigdy takich odpowiedzi.

– A. Czy ty… – ton wskazuje na jakieś poważne pytanie. Takie, na które M. czekał jakiś czas zanim je zadał. Czekał, aby dobrze je sformułować, żeby przypadkiem nie usłyszeć negatywnej odpowiedzi
– …chciałabyś ze mną… – uuu no to sprawa robi się poważna. Chodzić? No przecież nie. Wziąć ślub? Trochę za późno. MIEĆ DZIECI?! O ludzie, czy to to pytanie?! Co ja mam mu odpowiedzieć? Nic nowego nie wymyśliłam, żeby tak…
– … zagrać w Pillars Of Eternity? – czułym i ufnym tonem zapytał.

Koniec końców miałam koszmary o dzieciach.
Jakoś gier w tych snach nie było. Może i lepiej?

2015/09/18

#8 Światłem malowanie

Mój blog staje się (jak nazwa wskazuje) pewno-osobocentryczny. Ale cóż poradzić, że Mars zawsze wydawał mi się ciekawszy, wyrazistszy i bliższy mi niż jakaś tam enigmatyczna Wenus?
Otóż sprawa znów się tyczy mego Miłego.

Od dziś staramy się uskuteczniać plan redukcji komputera w naszym życiu. W końcu pora przestawiać się na tryb akademicki i nie ma co zarywać nocy do 3, żeby grać w jakieś gierki, oglądać koty na youtubie czy etcetra. Coś nam nie do końca to wyszło, skoro piszę teraz post, a na domiar złego jest pierwsza w nocy. Niemniej jednak po odstawieniu komputera M. stał się bardziej produktywny w świecie rzeczywistym. Znowu zaczął robić zdjęcia, pograliśmy w planszówkę, pozrywaliśmy winogrona z ogrodu i ogólnie do tych zdjęć zmierzam przez te kry słów z subtelnością lodołamacza.

Przepełniony radością życia M. przybiega do kuchni i mówi
– Chodź, chodź! Chodź szybko, mam coś super!
I ciągnie mnie za rękę na piętro.
Myślę – kwiaty!
Myślę – jakiś transparent w stylu „Lubię A.”
Myślę – może on chce mnie przytulić? Tak jakoś…
– Pomyśl, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie!
I otwiera drzwi do pokoiku, gdzie nieśmiało zaglądam. Ciągle wierzę w te kwiaty.

Na środku stoi krzesło. Słońce pięknie świeci, złota poświata spoziera spomiędzy firanek malując koronką dywan, a ja szukam jakiegoś aktu uwielbienia. Zauważam statyw.
– Czy te światło nie jest piękne? Chodź, zrobię Ci zdjęcie, potrzebuję modela.
No cóż.
Urobiona jak plastelina.
Gdyby nie te słowa o najpiękniejszej, to bym się zawinęła i poszła.

2015/09/12

#7 M jak Magik


Ostatnie dni leniwie upływają pod znakiem oglądania filmików na youtubie, namiętnym śledzeniu vinesów, graniu w Angry Birds i czytaniu Harrego. No i koczowaniu bezustannie we wspólnym pokoju wraz z M., który gra w Starsector (na przemian z KAGiem) i jest już największym badassem na 37 lvl w galaktyce.

O magii M. mogłabym się długo rozwodzić, jednak jest jedna rzecz, która wyjątkowo pragmatycznie demaskuje jego tendencję do paranormalności. Zawsze, ZAWSZE, jak coś mi się psuje, zawiesza, nie chce zresetować, nadciąga M. i jego wyjątkowe zdolności. I tu nie chodzi nawet o wiedzę techniczną, którą notabene posiada (Antywirus nie działa? A przedtem usunął instalkę do Simsów i znowu nie idą? Mam starą oryginalną płytkę z gierką z dzieciństwa, ale na nowych kompach nie idzie? Daj mi chwilę).
On zwyczajnie patrzy na moje żałosne poczynania (Misiu, no weź, no patrz, no nie działa… Tak klikałam alt + Tab… Tak, ctrl + alt + del też… No przecież wiem, że prawy przycisk to atak, a lewy to znacznik!). On po prostu patrzy i to się naprawia. Samo.

Ile razy musiałam się tłumaczyć, że wiem co robię, a to i tak nie działa. Ile razy zwieszał mi się system przy Age of Empires, gdzie mój scout nie rozumiał komendy, czas leciał, a przeciwnicy przechodzili już do kolejnej epoki.

Podchodzi M.
– No weź zobacz, no nie działa! *klik* O! Podejdź zobacz! *klik* nosz kurde nie mogę.
Podchodzi.
*klik*
– No dobra, już działa.
M. i D. z którym również graliśmy – He he he.
– No nie, ale na serio! – odpowiedziałam z lekko obrażoną miną.

Sytuacji tych było tak wiele, że przestałam się łudzić, że są to pojedyncze przypadki. Może to wyjątkowa aura elektromagnetyczna. Może to moje szczęście. Albo pech. Bo przecież wychodzę na legalną blondynkę, a krytycznej analizy sytuacji mi nigdy nie brak.
Przed chwilą odpalam swój komputer po kolejnej w tym miesiącu aktualizacji systemu i proces ładowania ciągnie się w nieskończoność. Jako że moja cierpliwość do rzeczy martwych (a raczej elektronicznych) bywa ograniczona, podpuszczam M., bo mam dziwne przeczucie, że sztuczka znowu się uda. Ja to wiedziałam. Przekonanie ciążyło w płucach jak kowadło.

– Ej, patrz jak się długo ładuje!
M. zerka. Oczywiście pasek ładowania zniknął i pojawił się czarny ekran.
– Hm…
Okazuje się, że nic dalej nie idzie.
– Weź popatrz jeszcze raz.
Patrzy.
Czerń zmieniła odcień.
– Wciśnij enter. I spację – mówi bez mrugnięcia okiem.
– Ale po co? Nigdy nie muszę nic wciskać podczas ładowania systemu…?
Wciskam.
– Ale po co? Co to daje?
– Placebo. – i odwrócił się wracając do oglądania zwiastuna nowej gry survivalowej, gdzie możesz ujeżdżać dinozaury.

I wiecie co?
Komputer się włączył.

A ja znowu zadaję sobie to pytanie.
Jak?

2015/09/10

#6 Wrzesień to menda


Nie wiem czy jest to kwestia spadającego ciśnienia, niewygodnego łóżka, czy ostatnio zapoczątkowanych mrozów (pozdrawiam spod misiowatego koca), czy niestabilnej sytuacji politycznej krajów ościennych i tych zzaściennych, ale śnią mi się koszmary. A przeważnie mi się nie śnią. Nigdy.

Wczorajszą krainę morfeuszy nawiedził pusty portfel. A, no i ostatnio właśnie taki problem (już dawno nie odwoływałam zakupów przy kasie aż do wczoraj).
Chciałam dojechać z A do B, ale te dobrze znane mi A zaczynało się w połowie drogi. Niemniej jednak w portfelu miałam tylko 2,90 zł czyli wciąż ponad połowę za mało. W drugą stronę też mnie nie było stać. Niemniej jednak dojechałam (próbując zagadywać panią od biletów). Juhu. Prosto w serce wojny.

Strzelałam we wrogów unikając kul, oglądając je (te większe, armatnie) w zwolnionym tempie. Wrogowie jacyś znajomi. Jakby Kwaśniewski i moja nieistniejąca siostra bliźniaczka. Nie mówiąc już o tym, że okopy znajdowały się na terenie uniwersytetu mojego drugiego wydziału. I bardziej wydziału M. Bo M. też tam był, ale tylko czasami trącała mnie ta świadomość.
.
Jakież było moje zdziwienie kiedy wróg zaczął budować w trybie ekspresowym drewniany most nad przepaścią, łączący ich okopy z naszymi. Stałam dumnie, a łzy kapały jak grochy po twarzy.
– Jak to się stało? Byliśmy tacy dzielni, tak dobrze nam szło!
I szliśmy gęsiego w niewolę lub na wolność, rozdzielając pary. Żebyśmy razem z M. uciekli skłamałam, że nic nas nie łączy (zastanawiając się czy nie zorientują się, że nosimy obrączki, damn it). Chyba uciekliśmy, bo telefon teleportował mnie znowu do mojego łóżka.



Dzisiejsza noc też nie była najlżejsza.
Śniła mi się wizyta u najgorszego fryzjera w moim mieście rodzinnym. Naprzeciwko byłego liceum (nie muszę dodawać, że fryzjer takowy tam nie istnieje?). Nie wiem skąd te edukacyjne nawiązania…

Zdecydowałam się na farbowanie, po latach odstawienia od tej niszczącej włosy i portfele przyjemności. Na blond. U kiepskiego fryzjera (dobre na początek horroru w stylu #WhiteGirlsProblems). Nałożyła mi farbę na odrosty w ciepłym odcieniu. A ja chciałam w zimnym (dla niewtajemniczonych jak się na ciepłą nałoży potem zimną to wyjdą zielone włosy, a odwrotnie będą ohydnie czerwone refleksy, więc to nie przelewki). Siedziałam tak o wiele za długo, co chwile fryzjerki kazały mi się przesiadać, inne chodziły w około nowych ludzi wchodzących do salonu, a o mnie jakby bezustannie zapominały. Kiedy zarzuciłam im nieprofesjonalne traktowanie klienta i branie za dużo ludzi na raz, te zaczęły robić sobie grupowe zdjęcie. (kropka pogardy)

Jest godzina 15:13, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że nikt nie mógł mi nałożyć farby na odrosty.
Bo ja nie mam odrostów.

2015/09/03

#5 Śmierć z internetu


Może to nuda, może ciekawość.
Wpisałam w youtube „Jak zrobić”. Bez konkretów. Bez oczekiwań.

Każdy mój dzień musi być wypełnionym co najmniej jednym kreatywnym działaniem. Czymś co upiększa rzeczywistość albo co najmniej ma realny wpływ na jej kształtowanie. W związku z tym, że wrzesień to obłęd urodzinowy (tata M., brat M., obie babcie M., mój własny rodzony brat + początek października to kolejny brat M.) szukałam inspiracji na prezenty. Bo uwielbiam obdarowywać innych czymś co ich ucieszy, ale właśnie jeszcze nie wiem co mogłoby ich ucieszyć, a chciałabym zrobić coś własnoręcznie. Może tutaj kryje się odpowiedź na pytanie, czemu pytam się youtuba o radę.

Mimo wszystko nie takich odpowiedzi się spodziewałam. Nie takich.
Myślałam, że będą jakieś przepisy kulinarne, porady DIY w stylu „jak uszyć własną poduszkę”, makijaż krok po kroku albo co najmniej porady dotyczące życia towarzyskiego.
Otóż nie.

Pierwsza strona wyszukiwania prezentuje się następująco:

Granat pieprzowy (Jak zrobić)
Jak zrobić sztuczną bliznę
Jak zrobić paralizator z zapalniczki
Jak zrobić bombę z wody i z octu
Jak zrobić suszone pomidory
Jak zrobić mini gun
Jak zrobić rakietkę
Jak zrobić idealne selfie
(mój faworyt) Jak zrobić świeczkę za pomocą majonezu i chusteczki
Jak zrobić świecę dymną
Jak zrobić AK-47 Fire Serpent
Jak zrobić etui z balona na telefon
Jak zrobić niezniszczalne koło do taczki
Jak zrobić bazookę
Jak zrobić mały nóż

No cóż.
Albo powinnam bać się społeczeństwa bardziej, albo po prostu youtube ogląda więcej facetów niż mi się wydawało, a ich bardzo frapują zagadnienia majonezu, świeczek i broni palnej.
Idę zrobić jedzenie M.
Bo jeszcze z nudów będę miała na balkonie wyrzutnię rakietową albo zostanę wyzwana na pojedynek na paralizatory. Albo suszone pomidory.

2015/08/31

#4 September Haul, czyli jak leczę wrześniowego doła


Wydarzenie to miało miejsce około tygodnia temu.
Zrobiło mi się smutno.
Zrobiło mi się bardzo smutno, bo w dotarła do mnie myśl Republiki, że „…nie pójdę już więcej do szkoły”. A wrzesień ciągnie się niemiłosiernie chociaż wcale się jeszcze nie zaczął.

Nie będę wąchać świeżych zeszytów, najnowszych podręczników, które z nabożną czcią obracałam w dłoniach, zagłębiając się wzrokiem w celulozowe wnętrza, ślizgając się szelmowsko po wszelakich brzuszkach, laseczkach, ogonkach czarnych liter. Nie kupię sobie nowego piórnika, który uzupełnię nieubrudzoną jeszcze idealnie białą gumką, pachnącymi żelowymi długopisami, cienkopisami, zakreślaczami, czarnymi grubo piszącymi długopisami do notatek i do rysunków upstrokacających zeszyty jak już misterny plan zapełnienia ich najpiękniejszym pismem i brakiem skreśleń weźmie w łeb.
.

Pierwiastek pinterestowej tęsknoty wzdycha z każdą wizytą w sklepie w sezonie przedwrześniowym. Tyle pięknych zeszytów na nic. Nie na polski, angielski i biologię. Nawet nie na metodologię czy antropologię, bo ostatecznie notatki robię na komputerze. Ale skoro sprawy tak już mają wyglądać, wzięłam je w swoje ręce.

Kupiłam sobie na pocieszenie piórnik w kształcie banana.
On wołał mnie po imieniu, chociaż zmieści się w nim zaledwie tylko kilka długopisów.
Kalendarz na rok akademicki.
I w sumie 3 zeszyty na ćwiczenia.
Na jakieś tam, bo na pewno się mimo wszystko przydadzą.
Kilka kolorowych długopisów.
Adidasy w kolorze piórnika.
A no i wcześniej termos na jesień

Poza tym z przyjemności po raz bodajże 18. zaczytuję się w swojej najukochańszej sadze dzieciństwa. Bo tam też o szkole, tylko lepiej. Leczę tak syndrom odstawieńczy od uporządkowanego systemu edukacyjnego (kończenie zajęć o 15 i końcówka semestru jako spijanie swojego sukcesu edukacyjnego zamiast serii egzaminów brzmi jak marzenie ściętej głowy) czy coś w tym stylu.
I oddalam od siebie nieuchronną myśl o pracy dyplomowej.

Żegnaj lato. Witaj oczekiwanie nieuchronnego.
List z Hogwartu nie przyszedł do dzisiaj.

2015/08/26

#3 Jak nie wynajmować mieszkania [PORADNIK]

Jestem dzieckiem Pinteresta.
Kocham ładne rzeczy i od zawsze miałam przemożną potrzebę, która wypływała z nieco głębszych otchłani mego jestestwa niż materializm, otaczania się pięknem. Ramki, rameczki, zdjęcia, świeczki, dużo białych dodatków, miętowo-różowe narzutki, a raz nawet gnana pożądaniem wlazłam do sklepowego wózka, bo nie sięgałam po pastelowo-turkusowy garnek z geometryczną rączką na pokrywce, który musiał być mój. Potem oczywiście dokupiłam w innym sklepie małą patelenkę w tym samym kolorze, a że wielbię ten odcień w kontraście z różem, dokupiłam różowy silikonowy pędzelek i trzepaczkę w tym samym odcieniu.

Po dzisiejszej przygodzie z autobusem (musiałam drobnym zakupem rozmienić w sklepie pieniądze na autobus, a pani przede mną postanowiła chyba wykupić połowę sklepowego asortymentu, w trakcie zapomniała, że chce jeszcze ziemniaki, poprosiła o ciasteczka i oddawała 15 butelek z kaucją, żartując sobie z ekspedientką, która za nic miała ciągnącą się za nami kolejkę do jedynej otwartej kasy, a w międzyczasie uciekał mi autobus, więc wsiadłam w ten jadący w przeciwną stronę. Logiczne prawda?) musiałam na pocieszenie kupić sobie pastelowy kubeczek i neonowy termos. W końcu jesień idzie, no nie? Herbata, kakałko, sweterki, kominek…


Wracając do indooru.
Poszukuję mieszkania.
Pokoju.
Pokoiku.
Niedrogo. Niebrzydko.
Niewykonalne.

Po obejrzeniu setek ogłoszeń i po teoretycznym umówieniu się na oględziny chce mi się wymiotować. Tyle zmarnowanego potencjału! Ostatnio coraz dobitniej odkrywam w sobie pasję do aranżacji wnętrz. Dajcie mi pieniądze, a zrobię Wam podwyższony standard lux. Serio. I zdjęcia Wam ładne zrobię. I napiszę ogłoszenie bez błenduf. I w sumie co ja się będę produkować.

______________________________________________________________________________
#10 Porad: Jak nie wynajmować mieszkania
{PORADNIK ZA KTÓRY PRAWDOPODOBNIE KIEDYŚ MI PODZIĘKUJESZ}


1. NIGDY NIE ZAMIESZCZAJ ZDJĘĆ

Po co komu wiedzieć jak wygląda twoje mieszkanie. Przyjdzie to sobie zobaczy. A co. Studentom wynajmujesz, młode nogi majo to sobie pochodzo. Poza tym aparatu nie masz, co tam się będziesz wysilał i pożyczał. Tanio? No i git. A że Gierek by sobie nawet nóg nie umył w tej wannie… W sumie to nawet kot Gierka… A praktycznie to wymioty kota Gierka nie zechciałyby łaskawie spłynąć po tych ścianach niespecjalnie ma cię obchodzić. Pieniądz się musi zgadzać.

2. NIE PISZ POPRAWNĄ POLSZCZYZNĄ

Teraz takie czasy, że wszyscy internaszynal inglisz, więc twoje polish nie musi być wielce correct. Najważniejszy jest przekaz, formą nie zawracaj sobie głowy.
Pokuj tani, dwei osby na spokojnie będą zadowolone mieszkanie centrum w lokalizacji dobrej lokalizacyjny węzeł, spoko.
I git.

3. NIGDY NIE POKAZUJ WSZYSTKICH KOSZTÓW OD RAZU

Napisałeś, że 700, ale w treści ogłoszenia jest, że do tego jest czynsz + 400, ale ale to nie wszystko, bo za gaz, prąd, wodę, elektryczność kolejne 400 (bardzo dobrze! zawyżaj nierealnie kwoty gdzie się da. Pieniądz się musi zgadzać), a internet jeszcze oddzielnie? DOBRZE! Właśnie zdobyłeś odznakę Najszprytniejszego Ogłoszeniowca, bo im mniejsza kwota na początku tym więcej wejść w ofertę. Nie daj sobie wmówić, że ludzie lubią odwrotnie. Że z dużej kwoty w małą.

4. BĄDŹ NIEZDECYDOWANY

Sam do końca nie wiesz ile wziąć od klienta. Nie wiesz na którą się umówić. Nie wiesz czy chcesz dać mieszkanie na rok czy tylko na pół. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

5. POMALUJ ŚCIANY NA WSZYSTKIE KOLORY TĘCZY

Przecież w końcu któryś odcień musi wpaść w oko potencjalnemu lokatorowi. A im więcej pomarańczy, beżów, żółcieni i różów tym lepiej. I nigdy przenigdy nie zostawiaj ścian białych! Biały podobno wychodzi z mody.

6.  REMEDIUM NA WSZYSTKO – MEBLOŚCIANKA

Pokój duży, nikt za tyle nie wynajmie, ale można zrobić dwa to upchnie się więcej ludzi?
Meblościanka.
Ergonomia przestrzeni, ekonomia portfela – w końcu nie musisz kupować tyle szafek, które i tak nie zmieściłyby się w tym pokoju?
Meblościanka.
W końcu z niczym innym stary telewizor marki Rubin nie prezentuje się tak pięknie jak z…
Meblościanką?

7. IKEA? PFF ROZWIĄZANIE DLA LUDZI BEZ WYOBRAŹNI

Nigdy nie inwestuj w remonty. Zamiast tanich, ale efektownych mebli, dekoratorskich bibelotów po 5 złotych, ramek z hipsterskimi napisami dawaj drogie opłaty.

 .
8. PERTRAKTUJĄC ZE STUDENTAMI KAŻ IM PŁACIĆ ZA 12 MIESIĘCY

Rok akademicki jaki jest, każdy widzi. Ale niech te gałgany hultaje przebiegłe za wakacje też zapłacą. A co. Może wtedy zostaną na 2 lata, bo będzie im szkoda tych pieniążków. Pieniążków.
.
9. NIE KUPUJ GŁUPOT

Typu pralka, mikrofalówka, zmywarka, router. To są tylko studenci.
.
10. NIGDY NIE PROJEKTUJ SWOJEGO MIESZKANIA TAK, ŻE SAM CHCIAŁBYŚ W NIM MIESZKAĆ

Bo gdybyś chciał, to byś przecież w nim mieszkał.